Książka Katarzyny Miller to okazja do zrobienia porządków. Przedsięwzięcie przewiduje wietrzenie głowy, wyrzucenie zatruwających myśli oraz sprawdzenie zawartości emocjonalnych szuflad, do których dawno nie zaglądaliśmy.
Tytuł sugeruje, że będziemy się kręcić wokół zdrady małżeńskiej. I to prawda, ale tylko częściowa. „Kup kochance męża kwiaty” to opowieść o zdradach wszelakich. Tych w zaobrączkowanych związkach i tych w konkubinacie. To opowieść, która wychodzi poza relacje partnerskie. Psychoterapeutka przywołuje różne sytuacje, w których bywamy porzuceni. Przez przyjaciela, partnera w biznesie, lub – co szczególnie bolesne – przez rodzica. Te wszystkie zdrady zapisują się na twardym dysku w głowie. Potrafią wpływać na nasze decyzje w dziedzinach, które pozornie nie mają nic wspólnego z bolesnymi doświadczeniami.
Siła tej książki to szczerość. Psychoterapeutka, która od lat słucha intymnych zwierzeń kobiet, w tym tekście opowiada również o sobie. Pisze m.in. o trudnych relacjach z matką.
„Sądzimy, że jesteśmy zdradzani dopiero jako dorośli. Nie przychodzi nam nawet na myśl, że zdradzani jesteśmy od początku naszego życia. Moja mama kochała innego mężczyznę niż mój ojciec – pisze Katarzyna Miller.
Zdradziła siebie i mojego ojca wychodząc za niego. Powołując mnie na świat, zdradziła również mnie, zanim się jeszcze pojawiłam. Byłam dzieckiem niekochanego mężczyzny, obarczona tym już na zawsze”.
Autorka wspomina momenty, kiedy jako kilkulatka była zamykana na klucz w ciemnej łazience. W ten sposób jej matka karała ją za dziecięce przewinienia. Kiedy czytałam ten fragment, fizycznie bolała mnie bezsilność dziecka w starciu z wszechwładzą dorosłego. Czułam niemal jego strach. Na szczęście w tym domu mała Kasia miała swojego anioł stróża. Była nim Helenka – jej opiekunka. Prosta kobieta, która miała za sobą traumatyczne dzieciństwo w domu dziecka, rozumiała strach małej dziewczynki i dawała jej wsparcie. Katarzyna Miller wspomina:
„W dzieciństwie, kiedy się bałam w nocy, kiedy rodziców nie było w domu, krzyczałam głośno do swojej niani: „Helenka, jesteś tam w kuchni?” . Ona natychmiast odkrzykiwała: „Jestem”. A ja: „No to poruszaj garnkami”. I Helenka łomotała garami. To właśnie ona dawała mi poczucie bezpieczeństwa, a nie moja matka”.
Ta historia otworzyła w mojej głowie wspomnienie dziecięcego rytuału sprzed lat. Miałam 9, 10 lat, dawałam rodzicom buziaka tuż przed snem, szłam do swojego pokoju i zanim zasnęłam, krzyczałam przez ścianę: ” To paaaaa!” Rodziciele odkrzykiwali: „Paaaa”. Wtedy wyskakiwałam z pytaniem: „A nie będzie mnie bolał brzuszek?” – „Nie. Śpij dobrze” – odkrzykiwali cierpliwie. I tak co wieczór, przez dobrych kilka miesięcy. Jestem im wdzięczna za zrozumienie, że ta powtarzalność była mi do czegoś potrzebna. Była jak dobre zaklęcie przed snem, które powoduje, że nic złego się nie stanie. Zasypiałam uspokojona mocą jednego zdania.
To, że czyjaś opowieść otwiera dawno pozamykane szufladki naszej pamięci, to dowód na ogromną siłę grupy terapeutycznej. Szczerość uruchamia szczerość. Słuchamy teoretycznie odległych historii, które uruchamiają nasze wspomnienia. A te uświadamiają nam, co dostaliśmy, a czego zabrakło w naszym dzieciństwie. Taka praca w większym gronie to doskonała okazja do wymiany doświadczeń, posłuchania innych i otworzenia się z własną historią. Daje ważne uczucie, że jest się częścią wspólnoty, że my kobiety możemy dać sobie siłę. Czasem ktoś z boku zobaczy sedno problemu, coś, co nasz wzrok nieświadomie eliminował z pola widzenia.
W „Kup kochance męża kwiaty” znajdziecie liczne odwołania do świata książek i filmów, nie od dziś wiadomo, że w cudzych historiach można zobaczyć fragmenty siebie.
Najbardziej przejmujący wątek tej książki to dla mnie temat zdrady samego siebie. Myślę o tym momencie, kiedy zamiast zaopiekować się sobą w trudnej sytuacji, wrzucamy na swoje plecy kolejne ciężary. Poczucie winy, przekonanie o własnej bylejakości, nierealne wymagania. Co ciekawe, często potrafimy wygenerować masę wyrozumiałości wobec innych, wobec siebie bywamy bezwzględnymi sędziami. Boimy się bezbronnego dziecka w sobie, które budzi się zawsze, kiedy przerasta nas sytuacja, a dorosłość, niestety, wcale nie chroni przed bezsilnością. Zamiast uruchomić wentyl bezpieczeństwa – czyli oczyszczający płacz, zakładamy zbroję, która buduje pozory silnego człowieka, którego nic nie jest w stanie złamać. Im prędzej zrozumiemy, że cyborgi bez emocji nie istnieją, tym lepiej. To, co zepchnięte na bok, prędzej czy później eksploduje i pojawi się w centrum. O tym, czym kończy się robienie dobrej miny do złej gry Katarzyna Miller pisze wyraźnie. Warto przeczytać.
Jaką szklankę widzisz?
Na początku tego tekstu pisałam o emocjonalnym sprzątaniu. Lubię porządek, co wcale nie stoi w sprzeczności z ponadprzeciętnymi zdolnościami do robienia bałaganu. Tego na zewnątrz i w sobie. Kobieta Chaos – w wielu sytuacjach mogłabym przyjąć taki pseudonim. Książki Kasi Miller są jak dobry odkurzacz. Sam nie zrobi za nas roboty, ale kiedy już weźmiesz go do ręki, przestrzeń zaczyna się oczyszczać. Porządki emocjonalne, tak jak te przyziemne, domowe – wymagają wysiłku. Przeglądanie szufladek własnej pamięci bywa wyzwaniem. Trzeba nazwać trudne doświadczenia, posegregować myśli – oddzielić te, które nas budują od tych, które niszczą. Te ostatnie należy wyrzucić. Podjęcie decyzji: „nie podlewam już ogródka krzywd, skupiam się na budowaniu” może być wyzwalające. Sięgnijcie po tę książkę, może być pierwszym krokiem do przyjemnego spokoju w głowie.
strażniczką mojego bezpieczeństwa była niania- siwiuteńka staruszka ze wsi pod Koninem. była zawsze od kiedy się urodziłam do 7go roku życia. ona nie zdradziła mnie nigdy. byłam dla niej najważniejsza na świecie. czułam to. chętnie przeczytam. najboleśniejsze zdrady to te zadane samej sobie.