Smak życia

Jeżeli chcecie nakarmić swoją duszę, koniecznie wybierzcie się na „Long way” Weroniki Mliczewskiej. Usiądźcie w kinowym fotelu i pozwólcie sobie na podróż. Ruszamy do Indii w poszukiwaniu kobiety ze zdjęcia, a przy okazji – a może przede wszystkim – wędrujemy po zakamarkach własnego serca.

Ta opowieść idealnie trafia w mój aktualny stan ducha. Moment, kiedy mocniej niż dotąd słucham intuicji. Ten etap nazywam zaufaniem do życia. Nie wiesz, w którą pójdziesz stronę, wstajesz i dajesz się nieść energii ludzi i zdarzeń.

Reżyserka tego filmu chce odnaleźć kobietę, którą spotkała 6 lat wcześniej w Izraelu. Rozmawiały ze sobą tylko przez chwilę, Weronika otrzymała od niej różaniec.  Energia tego spotkania została zapisana na fotografii, ale jeszcze wyraźniej na twardym dysku w głowie, choć w zasadzie wypadałoby mówić o „pamięci serca”.  Mliczewska nie zna nawet imienia tej kobiety, wie jedynie, że pochodzi z Indii. Pomysł na poszukiwanie kogoś w tak zaludnionym państwie, jedynie ze zdjęciem w ręku, wydaje się szaleństwem. I co z tego? Mamy prawo do irracjonalnych decyzji, tym bardziej, że po drodze może się okazać, że nadmierne przywiązanie do logicznego myślenia zubaża odbiór świata.

Razem z autorką dokumentu wsiadam do hinduskiego pociągu, podróżuję tuk-tukami. Kiedy patrzę na szalony ruch uliczny, przypominają mi się słowa Henry’ego Millera – „chaos to porządek, którego nie rozumiemy”. I tak tam jest. Samochody, riksze, piesi mijają się na milimetry, a jednak wszystko działa tak jak trzeba. Ten rytm warto poczuć, dostosować się. Przestroić europejski sposób odbioru świata na azjatyckie fale.  Tylko wtedy inność nie będzie zagrożeniem, a szansą. Na spotkanie, dialog, połączenie energii. Niepewni celu, zaczynamy cieszyć się drogą.

fot.  materiały prasowe dystrybutora Kondrat Media

Jest w tym filmie scena, którą uwielbiam. Jedna ze spotkanych przez reżyserkę  kobiet nazywa siebie wolnym ptakiem. Wskazując na podręczny worek, który jest jej jedynym bagażem, wypowiada zdanie, które chowam do kieszeni. Tak, aby mieć je blisko.

„Mam tu torbę pełną różnych rzeczy, jeżeli ich nie rozdam, nie będę miała miejsca, aby ją czymś zapełnić”.

Jest przekonana, że kiedy daje innym to, co posiada,  Bóg – w którego wierzy – napełnia torbę z powrotem. Uliczna lekcja pokory i wdzięczności. Niezależnie od tego, czy wierzysz w Boga, energię, los, czujesz sens tego prostego przekazu. Nie mam wątpliwości, że karma do nas wraca. Przy okazji filmu przypomniały mi się słowa prof. Ewy Łętowskiej, która powiedziała kiedyś w rozmowie z Teresą Torańską:

„(…) to nie jest tak, że coś się należy i dostaje się to coś – z nieba.  Na dobry los za bardzo liczyć nie można. Trzeba przy nim porządnie pomajstrować. Zawsze uważałam, że tyle mam od życia, ile włożę.”

Kluczem okazuje się dawanie. Prezentem może być mocny uścisk dłoni, czy życzliwe zdanie rzucone w biegu. W gruncie rzeczy mamy niewiele więcej niż słowa. Warto przyjrzeć się temu, czy dają komuś siłę, czy podcinają skrzydła.

Świat rzeczy należy do rzeczywistości nadmiaru,  często kradnie czas i energię. Świat emocji nie powinien siedzieć na półce z napisem: abstrakcja.  One są obecne, wbrew pozorom bardzo namacalne,  konkretnie zakorzenione w ciele.  Strach potrzebuje przecież ściśniętego żołądka, a radość rozwibrowanych strun głosowych, kiedy śmiejesz się całym sobą.

W podróży, w jaką zabiera nas Weronika Mliczewska, na próbę wystawiana jest nadzieja, pojawia się lęk przed rozczarowaniem, w końcu radość z bycia w drodze, niepozbawiona znaków zapytania. Ten dokument ma w sobie to, co najbardziej lubię: uważność, czułość i magię codzienności. Ta pojawia się razem z odwagą pójścia za głosem serca.

W poszukiwaniu smaku życia wyruszajcie do kina! Najbliższy seans już we wtorek w ramach Azjatyckiego Festiwalu Filmów Pięć Smaków.

Kino Muranów, 21 listopada, godz. 19:30