Wspomnienie seansu „The Square” od razu odpala w mojej głowie „Genesis” duetu Justice, a hasło – „nadjeżdża Tesla sprawiedliwości”, na stałe weszło do domowego słownika. Spokojnie – stanie się zrozumiałe po zobaczeniu filmu. Justice słuchany w samochodzie automatycznie powoduje przyciśnięcie pedału gazu. Silnik wchodząc na większe obroty, przyjemnie mruczy, ale wiadomo, jak to może się skończyć. I w sumie wszystko się zgadza – ten film pokazuje, do czego prowadzi pęd, w którym nie ma miejsce na refleksję. Pytanie, czy wyznawcy religii klikalności (dla której sens nie ma większego znaczenia), zdobędą się na dystans i zobaczą w nim siebie.
Wyhamujcie w kinie i dopuśćcie do siebie myśl, że śmiech może być odreagowaniem tego, co właśnie się dzieje. Film Rubena Östlunda to wcale nie jest odległa wizja przyszłości. W moim odczuciu reżyser podchodzi z kamerą do tego, co właśnie się dzieje. Myślę o epidemii głupoty i obojętności. Zachowajcie czujność!
Niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Inteligencja i wykształcenie wcale nie powodują, że jesteś bezpieczny. Wyszukane konstrukcje słowne, którymi się posługujesz, nie gwarantują posiadania empatii. Zdolność opowiadania o egzystencjalizmie, nie jest jednoznaczna z umiejętnością wypowiedzenia słowa: przepraszam. Po wyjściu z kina dzwonił mi w głowie tekst z Gogola: z kogo się śmiejecie? z samych siebie się śmiejecie.
Razem z pierwszymi kadrami filmu wchodzimy do świata kultury wysokiej. Otwierają się drzwi Muzeum Sztuki Nowoczesnej, miejsca, gdzie dobrze jest się pokazać. Nawet jeśli nie czuje się tego, co akurat miał do przekazania światu artysta. Czy w takiej sytuacji wyrazić własne zdanie, wzruszyć ramionami, czy z uznaniem pokiwać głową? W tym momencie przypominają mi się „Nowe szaty cesarza” Andersena. Pamiętacie? Tylko dziecko miało w sobie odwagę powiedzenia prawdy. W dorosłym świecie posiadanie własnego zdania staje się wyrazem odwagi. Nawet spontaniczność próbuje się upchnąć we wcześniej przygotowane, akceptowalne ramy. Być może chodzi o szybki bilans energetyczny. Milczenie nie wymaga wysiłku, obrona własnego zdania już tak. Zawsze można się schować za skomplikowanymi konstrukcjami myślowymi, wtedy powstają pełne egzaltacji „rusztowania znaczeń”… z których się spada, bo zwyczajnie nie dają oparcia.
Po „The Square” z pewnością zostanie Wam w głowie dzieciak z biednego osiedla niesłusznie oskarżony o kradzież. Wykrzykuje swoje prawo do sprawiedliwości. Nie dopasowuje się do cichego tonu dorosłych. Dzielnie krzyczy. I jest w tym fantastyczny. Mimo młodego wieku doskonale zna swoje nieprzekraczalne granice, kiedy ktoś je narusza, potrafi ich bronić. Dzieciaki w tym filmie to w ogóle osobna historia. Gdyby istniały nagrody za epizody, przyznałabym jedną z nich najmłodszemu, kilkumiesięcznemu aktorowi – który uczestniczy w zebraniu tzw. kreatywnych. Z oczywistych względów nic nie mówi, ale jego spojrzenie jest bezcenne. Poważna z założenia narada obserwowana z dystansu staje się tragikomiczna. Myślę, że wielu z nas zna podobne zebrania z własnego doświadczenia. Open space czy kameralna salka zarządu i rozmowy, w których odbiorca staje się targetem, a burza mózgów z aspiracjami do myślowego tornado (działamy z rozmachem, a jak!) okazuje się burzą w szklance wody. Co odważniejsi reagują na absurdalne propozycje stłumionym śmiechem. Pozostała grupa etatowych potakiwaczy, uruchamia gest kiwania głową, po wcześniejszej skontrolowaniu, jakiej reakcji się od niej oczekuje. Własne zdanie jest postrzegane jako atak personalny. W takich warunkach kreatywność raczej umiera, no, chyba że umówimy się, że jest inaczej…Film szwedzkiego reżysera krąży wokół budowania iluzji. Pokazuje przepaść między tym, co deklarujemy, a tym, jak działamy. Nie chodzi tylko o świat medialny, nie sposób zapomnieć o współczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej. Od razu pomyślałam o uchodźcach. Większość otwartych ludzi opowie się za ich przyjęciem. Pytanie, ilu faktycznie otworzy swoje drzwi, czy zrobi przelew z konkretną pomocą.
Zdobywca Złotej Palmy w Cannes świetnie zestawia dwa światy. Klasie wyższej pogubionej w świecie pozorów przeciwstawia roszczeniową, ale szczerą w swych oczekiwaniach grupę outsiderów. Pierwsza grupa najchętniej odseparowałaby się od plebsu. Tworzy własne enklawy luksusu. Kadry z filmu przypomniały mi fragment książki „Yoro” . Marina Perezagua pisała m.in. o codziennej hipokryzji. W swoim tekście skonfrontowała śmierdzącą bezdomność z bogactwem „pozwalającym na kupno perfum zdolnych zakamuflować bezduszność“. Film Rubena Östlunda ilustruje to zdanie.
Dyrektor muzeum – świetnie grany przez C. Banga – to przystojny, potężny mężczyzna (przyznaję, pomyślałam – aż chce się pojechać do Szwecji!). Człowiek elokwentny, z wdziękiem brylujący w towarzystwie. Za interesującą fasadą kryje się jednak sterylny do bólu świat, codzienność pozbawiona prawdziwych namiętności. Jest w niej miejsce na mechaniczny seks, o nagości uczuciowej nie ma niestety mowy. Ruben Östlund podsuwa pod nos konkretne schematy zachowań, które dobrze znamy – przerzucanie odpowiedzialności za własne wybory na innych, prowokacje, milczenie, które też bywa konkretnym działaniem. Świat bogaty w bodźce jest jedną wielką iluzją, którą nie sposób się nasycić. Przynależność do grona bywalców bywa zgubna, kiedy w sytuacji zagrożenia zostajesz sam. Dla mnie „The Square” to opowieść o tym, że mamy coraz większy problem z wypełnieniem formy treścią. Niewykonalne staje się zbudowanie prawdziwej relacji, wychodzącej poza umowę międzyludzką. Czas się obudzić, by nie zostać wydmuszką.
Po takiej recenzji…ufff…dziewczyno czekam na Twoją książkę ?i tęsknię za śniadaniem…za głosem,potrafiący grać na duszy ?
Po takiej recenzji…ufff…dziewczyno czekam na Twoją książkę ?i tęsknię za śniadaniem…za głosem,potrafiącym grać na duszy ?